Sprawa niebezpiecznego składowiska śmieci przy ul. Tartakowej zdominowała tematykę spotkania z burmistrzem Danielem Marchewką na osiedlu Moczyń (we wtorek 21 lutego). Ludzie się boją zagrożenia epidemiologicznego tuż przy swoich domach.

W spotkaniu wziął również udział dyrektor Zbigniew Białkowski, szef Departamentu Oświaty i Infrastruktury w magistracie, sekretarz Magdalena Wiadomska-Łażewska, skarbnik Teresa Łapczyńska, Roman Ciszewski, naczelnik Wydziału Gospodarowania Nieruchomościami i Ochrony Środowiska, Roman Kuczak – komendant straży miejskiej, Małgorzata Szymańska-Dereń – naczelnik Wydziału Inwestycji i Zagospodarowania Przestrzennego. Starostwo reprezentował wicestarosta Marek Kopta oraz sekretarz powiatu Iwona Hryniewiecka. Pojawili się też licznie radni miejscy i powiatowi.

– Informacje o niepokojącej sytuacji przy Tartakowej docierają do nas już od jakiegoś czasu – powiedział burmistrz D. Marchewka. – Od razu podjęliśmy działania. Powiadomiliśmy policję, Ministerstwo Środowiska, Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska, sanepid i starostwo. Liczymy na to, że służby zadziałają szybko, bo robi się coraz cieplej i wzrasta zagrożenie.

Ludzie boją się zarazy

W imieniu mieszkańców osiedla wystąpił Piotr Piotrowski, którego dom położony jest blisko nielegalnego składowiska. –  To jest miejsce popełnienia przestępstwa, a tiry ze śmieciami nadal przyjeżdżają i rozładowują się – wytknął. – Wczoraj (20 lutego) byłem świadkiem transportu z Niemiec. Zadzwoniłem po policję. Skierowaliśmy też sprawę do prokuratury. Uważam, że odpowiedzialnym za to wszystko jest były właściciel terenu pan Galent (były przewodniczący rady gminy wiejskiej Żagań). Jeśli osoby odpowiedzialne nie uprzątną śmieci, to obowiązek ten spadnie na miasto. Ale faktycznie zapłacimy my wszyscy. W formie podatków, itp. Firmy, które obecnie są właścicielami i dzierżawcami gruntów są niedostępne i nieuchwytne. Sytuacja jest bardzo poważna. Boimy się, aby składowisko nie spłonęło, jak to w Brożku (gm. Tuplice), zasnuwając nie tylko Moczyń, ale też całe miasto toksycznym dymem i pyłami.

Wśród złożonych przy Tartakowej śmieci znajdują się między innymi odpady medyczne i kości zwierzęce.

Były kontenery, jest wysypisko

Teren przy ul. Tartakowej należał kiedyś do byłego zakładu „kontenerów”.  Po upadku firmy stał się własnością Bolesława Galenta, który również był obecny na spotkaniu. Mieszkańcy Moczynia mówią, że śmieci są zwożone od 16 grudnia ub. roku, ale w międzyczasie właściciel sprzedał „kontenery” innej firmie. Dzierżawcą jest kolejna firma, która przyjmuje odpady, a wcześniej dzierżawiła teren od Galenta. Obie spółki są nieuchwytne. Ich przedstawiciele nie stawiają się na wizjach lokalnych, nie odpowiadają na urzędowe pisma.

B.Galent najpierw mówił, że nie zna nowych właścicieli, później zaznaczył, że jest ich pełnomocnikiem, m.in. wobec mediów. Podkreślił też, że jeśli będzie taka potrzeba, to wywiezie odpady, jeśli tylko nikt nie będzie mu w tym przeszkadzał. A kto mu przeszkadza? Między innymi P. Piotrowski, który rzekomo miał straszyć podpaleniem składowiska, zatrzymywać tiry i wzywać policję bez potrzeby. B. Galent zapowiedział skierowanie przeciwko niemu sprawy do prokuratury.

– Nigdy nie straszyłem, że podpalę składowisko – odpowiedział mieszkaniec Tartakowej. – Mówiłem jedynie o naszych obawach, związanych z bombą ekologiczną. 

B. Galent zaczął oskarżać również burmistrza, że ten nie przyszedł do niego 2,5 roku temu i nie rozwiązał sprawy, zmieniając przeznaczenie działki na budownictwo mieszkaniowe. Następnie samorząd (według niego) miał wykupić teren i zapłacić przedsiębiorcy ok. 400 tys. zł. Zdziwiony D. Marchewka odpowiedział, że Galent nie zgłosił się do niego z tą sprawą. Usłyszał, że to burmistrz powinien wyjść z inicjatywą i przyjść do właściciela „kontenerów”.

Starosta mówi, że działa

Wicestarosta M. Kopta uspokajał ludzi, że starostwo podjęło już niezbędne kroki prawne w sprawie odebrania koncesji na składowanie odpadów firmie. – To kwestia dwóch-trzech tygodni – podkreślał.

Tłumaczył również sprawę pozwolenia. – Nie mogliśmy odmówić jego udzielenia, gdy firma spełniła wszystkie wymogi i przedstawiła komplet dokumentów – oznajmił wicestarosta. – Pozwolenie obejmowało kartony, opakowania, czyli rzeczy, które nie są szkodliwe dla środowiska. Podczas wizji lokalnej okazało się, że decyzja dotyczyła składowania odpadów na jednej działce. A faktycznie leżą na trzech działkach. Sprawa zostanie załatwiona, ale na to potrzeba trochę czasu.

Koszty pójdą w miliony

Andrzej Pilimon, prezes Żagańskich Wodociągów i Kanalizacji wyliczył podczas spotkania, że proceder zwożenia śmieci jest bardzo opłacalny. –  Gdyby te odpady zostały wywiezione do Zakładu Zagospodarowania Odpadów w Marszowie, to by kosztowało lekko licząc ponad 1 mln zł. Nawet jeśli ktoś wziął za ich przyjęcie połowę tej kwoty, to ogromne pieniądze i „złoty interes”.

Burmistrz D. Marchewka podkreślił, że koszty wywózki i utylizacji niebezpiecznych śmieci będą milionowe. – Nie możemy pozwolić, żeby te koszty spadły na naszych mieszkańców – zastrzegł.

Galent uspokajał, że śmieci są już wywożone, więc nie ma o co się martwić. – Jak to wywożone! To nie jest prawda! – oburzył się P. Piotrowski. – Gdy wczoraj (20 lutego) przyjechała ciężarówka, podjechałem pod bramę. Widziałem rozładunek śmieci. Potem ciężarówka na niemieckich numerach rejestracyjnych pusta wracała przez bramę i zostałem poproszony, żeby się usunąć, żeby mogła wyjechać.

– Od grudnia słyszymy opowieści o rzekomym inwestorze, który najpierw miał zatrudnić 200 osób, potem 100 osób – zdenerwował się Adam Dziendziara z ul. Tartakowej. –  A co z nami? Co z naszym bezpieczeństwem i zdrowiem. Nikt nas nie pytał o zdanie, ani się nami nie interesuje! Jak będzie trzeba, to będziemy szukać pomocy w Unii Europejskiej.

Ludzie stwierdzili, że obietnice ewentualnego wywiezienia odpadów, rzucane przez przedsiębiorcę są równie gołosłowne, jak zapowiedzi inwestora. – To miejsce powinno zostać natychmiast zabezpieczone, jako możliwe miejsce popełnienia przestępstwa – podsumował burmistrz.

Spór o Żelazną

Mieszkańcy osiedla pytali o ul. Żelazną. Kiedy zostanie naprawiona jezdnia i chodniki, a także zamontowane oświetlenie. Burmistrz odpowiedział, że pieniądze na oświetlenie Żelaznej są zapisane w tegorocznym budżecie miasta.

Wicestarosta M. Kopta tłumaczył, że powiat w tym roku chce zająć się remontem mostu przy elektrowni, przy ul. Żelaznej, który jest w bardzo złym stanie. To koszt 1,7 mln zł. Jeśli chodzi o nawierzchnię ulicy, to jest ona ciągle placem budowy, ponieważ nie została oddana przez Żagańskie Wodociągi i Kanalizacje. Firma nie zrobiła należytego zagęszczenia nawierzchni.

– Trzy lata temu wykonawca robót splajtował i zostaliśmy z problemem – wyjaśnił A. Pilimon. – Trwa sądowa procedura ugodowa. Spór dotyczy jednego pasa na odcinku od ul. Leśnej, do Kolejowej, a nie całej ulicy.

– Można było wykonywać remont etapami lub zabrać się na przykład za same chodniki, które też są w opłakanym stanie – wypunktował Z. Białkowski.

Ze strony M. Kopty padła obietnica, że ul. Żelazna zostanie ujęta w planach powiatu na 2018 rok. Obiecał też zająć się procedurą stworzenia przejścia dla pieszych między ul. Żelazną, a Szkolną, na wniosek mieszkańców.

Ludzie zgłosili też problemy przy ul. Środkowej i Wiejskiej. Burmistrz zadeklarował zajęcie się zgłoszonymi sprawami. Każdy otrzyma odpowiedź.

Czy radny z Moczynia jest mało skuteczny?

Radny miejski Henryk Sienkiewicz poskarżył się podczas spotkania, że od lat walczy o inwestycje na osiedlu Moczyń, ale wciąż jest lekceważony. Bardzo długo wyliczał swoje interpelacje, oskarżał władze miasta i podkreślał, że został źle potraktowany przez stowarzyszenie Nasze Miasto Nasz Powiat, z którego został wykluczony. – Bardzo szanuję cię Henryku za twoje doświadczenie samorządowe – odpowiedział mu Tomasz Kwarciński z NMNP, który podkreślił, że przez wiele lat był mieszkańcem Moczynia. – Jednak na tym moje uznanie się kończy. Wymachujesz interpelacjami, ale nie potrafisz nic na tej dzielnicy zorganizować, ani załatwić. Więcej skuteczności w działaniu, a mniej zbijania kapitału politycznego.

– Szkoda, że nie chce uczestniczyć pan w życiu miasta – wytknął burmistrz. – Na przykład był pan zaproszony na wigilię z radnymi, ale nie przyszedł pan. Za to później widziałem, że poszedł pan na przyjęcie do starostwa. Radni osiągają kompromisy i potrafią się dostosować do sytuacji, dzięki temu podejmują ważne dla mieszkańców decyzje. Pan tylko konfliktuje się z kolejnymi burmistrzami.

– W grudniu zaczęliśmy się interesować sprawą składowiska na Tartakowej – przypomniał radny Bartłomiej Woś. – Mówiliśmy panu o tej sprawie. Usłyszeliśmy, że pan tędy nie jeździ do pracy.   

– No bo nie jeżdżę – odciął się radny H. Sienkiewicz.

(mt)

 

©℗ Materiał oraz zdjęcia są chronione prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie artykułu i zdjęć tylko za zgodą Urzędu Miasta Żagań.