Od 9 do 12 sierpnia gościliśmy w Żaganiu muzyków, którzy w ramach festiwalu “Muzyka w Raju” zaprezentowali naszym gościom muzykę wieku XVII, utwory renesansowe i średniowieczne, zabierając słuchaczy w niezwykłą podróż. Aby zatrzymać klimat festiwalu na stałe w Żaganiu, zaprosiliśmy zespól La Morra na rozmowę o tym niezwykłym wydarzeniu, które po raz pierwszy gościło w naszym mieście.

Chciałbym najpierw zapytać o zespół La Morra. Czy trudno jest współpracować z grupą ludzi, którzy pochodzą z różnych stron świata?

Wspólnie z Michałem Gondko kierujemy zespołem, który powstał po tym, jak spotkaliśmy się jako studenci w Scholi Cantorum Basiliensis. Studiują tam osoby z całego świata. Nic więc dziwnego, że zespół ma skład międzynarodowy (obecnie współpracujemy z muzykami z Włoch, Brazylii, Izraela, Ukrainy, Rosji, USA i Polski). Nie stanowi to żadnego problemu, raczej dodaje piękna i kreuje wspaniałą energię. Na końcu, mimo różnic, okazujemy się być jednością. To jak z przyprawami – jeśli użyjesz właściwej proporcji, otrzymasz perfekcyjny posiłek.

Wspomniała Pani, że zdarza jej się spóźniać. Jakie jeszcze elementy wnosi Pani do zespołu?

Nie lubię brać życia na serio, więc jeśli o mnie chodzi lubię żartować. Jest wokół mnie dużo lekkości, wesołości. Jednak muzyka musi być idealna, więc dążę też do perfekcji. Gram na klawesynie, nadaję ton. Jednoczę pozostałych muzyków, więc wszystko musi być idealne. Co jeszcze? Przerwy na kawę i papierosa (śmiech). A! I ozdobniki, gram ich wiele.

Wyobrażam sobie, że granie muzyki dawnej nie oznacza jedynie grania na instrumencie jako takim. Czy jest coś, czego jeszcze wymaga?

Po pierwsze trzeba znaleźć repertuar i odczytać archaiczną notację muzyczną, którą został zapisany. Dobrze jest znać niektóre języki. Musisz dotrzeć do źródeł pisanych, w których mowa jest o muzyce tamtych czasów i jej wykonawstwie. Po części musisz być historykiem by zrozumieć co się stało np. w 1348 w Bolonii, w jakim kontekście powstał dany utwór, jak wiąże się z tym czy innym wydarzeniem lub osobą. Ale to nie dotyczy jedynie muzyki dawnej. Pianistę przygotowującego recital z muzyką Rachmaninowa również interesują aspekty historyczne.

Słuchając koncertów w kościołach żagańskich można dojść do wniosku, że gdyby te ściany miały pamięć, przypomniałyby sobie pieśni, które wykonywała La Morra. Czy macie tego świadomość wykonując Wasze utwory?

To ciekawe, że tak to wygląda ze strony słuchacza. Ja zajmuję się tą muzyką ponieważ jest przepiękna. W tych miejscach jest niesamowita akustyka i jest coś tajemniczego w graniu tych utworów tutaj. Fascynujące dla mnie jest, że żyjąc w XXI wieku widzimy te kościoły już inaczej niż w średniowieczu. Jest dużo baroku i rzeczy późniejszych. To cudowne. Rozwijamy się, tworzymy nowe rzeczy, kolejne pokłady historii. Staramy się zrekonstruować muzykę i granie jej w takim otoczeniu jest inspirujące. Ale nikt nie wie czy to co robimy w jakimkolwiek stopniu przypomina to jak grano wówczas. My po prostu dodajemy naszą, słyszalną i niematerialną, „warstwę” historii. To uwielbiam najbardziej.

Ile języków trzeba znać żeby śpiewać muzykę średniowieczną?

Dobrze jest znać podstawy francuskiego, włoskiego, łaciny i niemieckiego. Są jednak wykonawcy, którzy mówią jedynie dwoma a śpiewać potrafią w jakimkolwiek języku. W tej muzyce ważna jest też dobra technika. Wyczuwam kiedy wykonawca śpiewając np. po francusku ma obcy akcent ale akceptuję to jeśli dokłada starań by brzmiało to zrozumiale. Tak było też dawniej. W późnym Średniowieczu śpiewacy podróżujący z terenów dzisiejszej Belgii np. na dwór papieski też mieli swoje naleciałości w łacinie.

Ale rozumiem, że to pomaga – nawet jeśli nie znasz języka w którym śpiewasz, potrzebujesz wiedzieć o czym śpiewasz?

Oczywiście. Dlatego zadaniem Michała i moim jest zapewnienie dobrego tłumaczenia i wspólna ze śpiewakami praca nad zrozumieniem tekstu. Musimy znać jego treść, żeby właściwie go zinterpretować. Są teksty lekkie, są głębokie. Niektóre nierozłącznie splecione z muzyką, inne – mniej.

Słuchając pierwszego koncertu zauważyłem brak instrumentów perkusyjnych. Czy to oznacza, że nie były stosowane w muzyce średniowiecza?

Były, ale używamy ich rzadko, przede wszystkim w muzyce renesansowej. Instrumenty perkusyjne trzymają muzyków razem, dlatego tyle zespołów je stosuje. Może to zabrzmi trochę arogancko, ale my tego nie potrzebujemy. Uważamy też, że nie pasuje to do większości repertuaru, który wykonujemy. Dzisiejsi wykonawcy często używają instrumentów perkusyjnych zapożyczonych ze współczesnej kultury arabskiej. Nie do końca wiadomo czy istniały one wówczas w takiej formie i jak były wykorzystywane.

Niektórzy zastanawiają się czy wykonawca muzyki klasycznej może słuchać innego rodzaju muzyki. Mam na myśli na co dzień. Jak to jest u Pani?

Ja prawie w ogóle nie słucham muzyki klasycznej. Obecnie słucham np. Tria Joubran grającego na lutniach arabskich. Grają bardzo fajną muzykę. Słucham też popu, niestety trochę techno (śmiech) oraz starego dobrego jazzu. Dużo pracuję i podróżuję, daję sporo koncertów, wykładam w Scholi Cantorum Basiliensis. Do tego mnóstwo prób, nagrywanie płyt. Jestem przez cały czas z muzyką dawną, więc chyba potrzebuję czegoś innego. Lubię oglądać współczesne filmy i słuchać innej muzyki.

Jaka jest różnica pomiędzy graniem na dużych festiwalach muzycznych przy większej publiczności a graniem na projektach takich jak Muzyka w Raju?

Wielkość nie ma znaczenia. Każdy festiwal ma swoją energię i emocje, które wywołuje. W poprzednich latach pobyt w Paradyżu był dla mnie doświadczeniem dużego festiwalu. W tym roku Cezary Zych po raz pierwszy rozszerzył formułę festiwalu i cieszymy się, że znaleźliśmy się w Żaganiu. Czujemy się tu bardzo dobrze. Na innych festiwalach przyjeżdżasz, grasz koncert i zaraz wyjeżdżasz. Muzyka w Raju jest inna. Wspaniałe jest to, że jest więcej czasu na pracę, ale także na rozmowę z innymi muzykami (np. dziś rano śniadanie jedliśmy z zespołem z Francji), z wolontariuszami. Nawiązują się przyjaźnie. Dzięki temu również nasza muzyka staje się lepsza. Z ludzkiego punktu widzenia pięknie jest tu być. W tym wymiarze ten festiwal jest duży.

Nie jest Pani pierwszy raz w Żaganiu. Jakie są Pani wrażenia z naszego miasta?

Przede wszystkim uwielbiam ten pałac. To niesamowite grać i (co więcej) odbywać próby w takim miejscu. Dobre jedzenie, dobre piwo. Cudowne miasto. Jednak dla mnie zaskakujące było to, że w sobotę rano wszystko było zamknięte. Jedna kawiarnia lub cukiernia powinna być otwarta dla muzyków (śmiech). Macie tak piękne miejsce, że powinniście coś zrobić, żeby samochody nie musiały jeździć wszędzie. Jest tu mnóstwo ukrytych perełek, które ciężko jest podziwiać jeśli musisz uważać by nie zostać przejechanym. Ale poza tym to świetne miejsce z miłymi ludźmi. Warto tu wrócić by zobaczyć ich na swoim koncercie.

Kiedy zobaczymy Panią znów w Żaganiu?

Nie wiem, proszę spytać mojego szefa (śmiech). Mam nadzieję, że wkrótce.

 

Tekst: Sebastian Kulesza